wtorek, 10 lipca 2012

100 lat, 100 lat... !!!



   Waśnie doszliśmy do siebie po wczorajszym dniu. A był to dzień wyjątkowy – urodziny Fon! Fon to asystentka menagerki naszej organizacji, udziela się także jako wolontariuszka oraz tłumacz, ponieważ jest Tajką. Do tego też chyba nieźle gotuje, ale o tym już wspominaliśmy :). Fon to tylko przydomek oznaczający „deszcz”, ponieważ gdyby wymówić prawdziwe jej imię brzmiałoby to mniej więcej tak: „Zdhoeiassad saoijasd”, albo coś w tym stylu... ;)
O tej wyjątkowej okazji dowiedzieliśmy się niestety dość późno – kombinowanie, jaki kupić prezent, itp. Ale chłopaki z Polski dali rade! Zaczęliśmy od spotkania się w naprawdę dużym gronie w naszej lecznicy, by trochę załadować żołądki przed nocną imprezą. Przybyło kilku nowych wolontariuszy, tajscy przyjaciele Fon – naprawdę pokaźna ekipa! Życzenia, uściski, całusy i oczywiście „100 lat”! Po kolacji mieliśmy ruszyć do mieszczącego się na drugim końcu wyspy (więc naprawdę daleko) baru „Why Not”. Zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy na balangę. Wcześniej dużo słyszeliśmy o tym barze od wolontariuszy. Że jest miło, klimatycznie, codziennie są występy na żywo, a także można spotkać śpiewającego shemale'a... Kto zna Micza i jego poglądy ten wie, że miał spore obawy przed odwiedzeniem tego baru ;). Na szczęście po przyjechaniu okazało się, że „te” występy są tylko w czwartki. Uffff!!!
Historie o „Why Not” okazały się prawdziwe – naprawdę miła atmosfera, bardzo przyjacielska – wszyscy siedzą na poduszkach rozłożonych po podłodze, od wejścia słychać grający na żywo zespół, fajny wystrój... Co tu dużo gadać - klimat!

    Zajęliśmy miejsce przy stole, zamówiliśmy drinki i przy akompaniamencie muzyków toczyliśmy zażarte barowe rozmowy :). A ponieważ miło się rozmawiało, drinków ubywało, trzeba było zamówić kolejne. I kolejne... Okazało się także, że goście mogą zamówić tu piosenkę i wykonać ją razem z zespołem. Oczywiście nie trzeba było długo namawiać Micza do chwycenia za bass. Jak było? (Ponieważ opinia piszącego te słowa byłaby dość subiektywna, odpuszczę ją sobie ;) ). W czasie grania „Come Together” dołączyły się Kerrie oraz Kate, które mają całkiem niezłe wokale. A do tego Jess gra na bębnach! Takie zdolne dziewczyny tu mamy :D!
   Po jednym występie przyszedł czas na kolejne – tym razem numer Oasis w wykonaniu Davida przy mikrofonie i z wiosłem w dłoni. Nie chce nam wlewać, ale chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że tego wieczora scena była nasza ;).
 

   Niestety zespół grał dla nas tylko do pewnego momentu. Cóż nam pozostało? Morze Andamańskie kilka metrów obok, ekipa w wybornych nastrojach... Nie trzeba było długo nikogo namawiać na pływanie w morzu! Świetna sprawa, mimo wiatru, chłodu, skał, rozciętych nóg, poobijanych pleców (oczywiście zdaliśmy sobie z tego wszystkiego sprawę rano ;) ). I tak spędziliśmy czas do blisko... 24.00 / 1:00 . Trzeba było wracać, by rano móc wstać do pracy. Przemoczeni wsiedliśmy na pick-up'y i wróciliśmy do swoich domów.
Ranek przywitał nas lekkim bólem głowy, jeszcze większym bólem wszystkich poszkodowanych części ciała, pustkami w portfelach i skrajnym niewyspaniem, ale... BYŁO WARTO!!!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz