Waśnie doszliśmy do siebie po
wczorajszym dniu. A był to dzień wyjątkowy – urodziny Fon! Fon
to asystentka menagerki naszej organizacji, udziela się także jako
wolontariuszka oraz tłumacz, ponieważ jest Tajką. Do tego też
chyba nieźle gotuje, ale o tym już wspominaliśmy :). Fon to tylko
przydomek oznaczający „deszcz”, ponieważ gdyby wymówić
prawdziwe jej imię brzmiałoby to mniej więcej tak: „Zdhoeiassad
saoijasd”, albo coś w tym stylu... ;)
O tej wyjątkowej okazji
dowiedzieliśmy się niestety dość późno – kombinowanie,
jaki kupić prezent, itp. Ale chłopaki z Polski dali rade!
Zaczęliśmy od spotkania się w naprawdę dużym gronie w naszej
lecznicy, by trochę załadować żołądki przed nocną imprezą.
Przybyło kilku nowych wolontariuszy, tajscy przyjaciele Fon –
naprawdę pokaźna ekipa! Życzenia, uściski, całusy i oczywiście
„100 lat”! Po kolacji mieliśmy ruszyć do mieszczącego się na
drugim końcu wyspy (więc naprawdę daleko) baru „Why Not”.
Zapakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy na balangę.
Wcześniej dużo słyszeliśmy o tym barze od wolontariuszy. Że jest
miło, klimatycznie, codziennie są występy na żywo, a także można
spotkać śpiewającego shemale'a... Kto zna Micza i jego poglądy
ten wie, że miał spore obawy przed odwiedzeniem tego baru ;). Na
szczęście po przyjechaniu okazało się, że „te” występy są
tylko w czwartki. Uffff!!!
Historie o „Why Not” okazały się
prawdziwe – naprawdę miła atmosfera, bardzo przyjacielska –
wszyscy siedzą na poduszkach rozłożonych po podłodze, od wejścia
słychać grający na żywo zespół, fajny wystrój...
Co tu dużo gadać - klimat!
Zajęliśmy miejsce przy stole,
zamówiliśmy drinki i przy akompaniamencie muzyków
toczyliśmy zażarte barowe rozmowy :). A ponieważ miło się
rozmawiało, drinków ubywało, trzeba było zamówić
kolejne. I kolejne... Okazało się także, że goście mogą zamówić
tu piosenkę i wykonać ją razem z zespołem. Oczywiście nie trzeba
było długo namawiać Micza do chwycenia za bass. Jak było?
(Ponieważ opinia piszącego te słowa byłaby dość subiektywna,
odpuszczę ją sobie ;) ). W czasie grania „Come Together”
dołączyły się Kerrie oraz Kate, które mają całkiem
niezłe wokale. A do tego Jess gra na bębnach! Takie zdolne
dziewczyny tu mamy :D!
Po jednym występie przyszedł czas na
kolejne – tym razem numer Oasis w wykonaniu Davida przy mikrofonie
i z wiosłem w dłoni. Nie chce nam wlewać, ale chyba nie będzie
przesadą stwierdzenie, że tego wieczora scena była nasza ;).
Niestety zespół grał dla nas
tylko do pewnego momentu. Cóż nam pozostało? Morze
Andamańskie kilka metrów obok, ekipa w wybornych
nastrojach... Nie trzeba było długo nikogo namawiać na pływanie w
morzu! Świetna sprawa, mimo wiatru, chłodu, skał, rozciętych nóg,
poobijanych pleców (oczywiście zdaliśmy sobie z tego
wszystkiego sprawę rano ;) ). I tak spędziliśmy czas do blisko...
24.00 / 1:00 . Trzeba było wracać, by rano móc wstać do
pracy. Przemoczeni wsiedliśmy na pick-up'y i wróciliśmy do
swoich domów.
Ranek przywitał nas lekkim bólem
głowy, jeszcze większym bólem wszystkich poszkodowanych
części ciała, pustkami w portfelach i skrajnym niewyspaniem,
ale... BYŁO WARTO!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz