Moi Drodzy... Piszę rozleniwiony,
zadowolony, z uśmiechem na ustach :). Dlaczego? Właśnie wróciliśmy
z kilkugodzinnego kursu tajskiego gotowania w Time for Lime
(pisaliśmy wcześniej, że to restauracja założycielki LAW i ich
główny sponsor). Jako wolontariusze przybywający tu na
dłużej niż miesiąc mamy zagwarantowany właśnie taki jeden
darmowy kurs. Z Kubą od dawna myśleliśmy, kiedy go zrobić, co nam
będzie bardziej smakowało (ponieważ każdego dnia jest inne menu). Postawiliśmy na niedzielę, ale potrzebowaliśmy jeszcze kompanów do tego przedsięwzięcia, by nie było nas tylko dwóch. Zupełnym przypadkiem dowiedzieliśmy się, że dziewczyny wybierają się właśnie w interesujący nas dzień. Od razu podłączyliśmy się do nich. A więc, gdy tylko zaopatrzyliśmy nasze zwierzaki we wszystkie potrzebne leki, ruszyliśmy naszym „moplikiem” w stronę Time for Lime.
będzie bardziej smakowało (ponieważ każdego dnia jest inne menu). Postawiliśmy na niedzielę, ale potrzebowaliśmy jeszcze kompanów do tego przedsięwzięcia, by nie było nas tylko dwóch. Zupełnym przypadkiem dowiedzieliśmy się, że dziewczyny wybierają się właśnie w interesujący nas dzień. Od razu podłączyliśmy się do nich. A więc, gdy tylko zaopatrzyliśmy nasze zwierzaki we wszystkie potrzebne leki, ruszyliśmy naszym „moplikiem” w stronę Time for Lime.
Wystartowaliśmy z kursem o 16.00.
Naszym instruktorem była przesympatyczna May (Mai?), którą
już dobrze znamy. Oprócz naszej dwójki, Jess i Kate
(nowa wolontariuszka z Rosji) były także z nami dwie pary: jedna z
Australii, a druga z Anglii (będąca na miesiącu miodowym). Na
początku było „słowo wstępne”. Dowiedzieliśmy się naprawdę
wielu ciekawych rzeczy na temat tajskiej kuchni. Przede wszystkim,
jakie przyprawy są stosowane, kiedy dodawać je do potraw, które
chilli jest ostre, a które nie, itp. Np. ważną rzeczą jest,
by nie dodawać soku z limonki na początku gotowania/smażenia,
ponieważ po dłuższym podgrzewaniu robi się gorzki, dlatego
dopiero pod koniec przyrządzania potraw jest „Time for Lime!” -
i stąd nazwa naszej restauracji ;). Inną ciekawą rzeczą jest to,
że dla Tajów każda potrawa powinna zawierać trzy smaki:
kwaśny, słodki i ostry. Stąd w wielu „obiadowych” daniach
zobaczymy... cukier. Rzadko kiedy uświadczymy za to sól,
którą zastępuje się tu sosem rybnym. Oczywiście wszelkie
informacje skrzętnie notowaliśmy!
Na pierwszy ogień poszła pasta
curry, będąca bazą dla naszego ulubionego massaman. (W oczekiwaniu
na kurs, sprawdziliśmy w internecie, że ta właśnie potrawa wg CNN
znajduje się na pierwszym miejscu ich plebiscytu na najsmaczniejszą
potrawę świata!). Do przygotowania jej potrzebowaliśmy przede
wszystkim kamiennego moździerza no i PRZYPRAW! Kolendra, cynamon,
goździki, pieprz, anyż i jeszcze mnóstwo, mnóstwo,
naprawdę mnóstwo innych! Wyobraźcie sobie te aromaty, gdy
May zaczęła je ucierać w moździerzu! Do tego dodajemy czosnek,
korzeń kolendry, liście kaffir lime (nie ma polskiego odpowiednika
tej nazwy), imbir, chilli, etc! Jedynym mankamentem jest czas
wyrabiania pasty... 40 minut! Naprawdę mogą od tego rozboleć ręce,
ale wierzcie nam – WARTO!
Następne w kolejności były zupa z
dynią wpisana w karcie „Famous Time For Lime Soup” oraz
„wiosenne zawijańce” - tutaj „Spring Rolls”. Nie będziemy
się rozpisywać, jak robiliśmy po kolei każdą potrawę, bo nie
jest to blog kucharski, tylko weterynaryjno-turystyczny. Poza tym
chyba chcecie, byśmy to my Wam wszystko przyrządzili po powrocie?
Powiem tylko tyle, że z pewnością „zawijańce” będą się
jeszcze pojawiać na naszych stołach!
Zupa – krem z dynią również
była znakomita – gęsta, z charakterystycznym posmakiem kaffirlime
i mleczka kokosowego. Mmmm... znów zaczynają nam pracować
ślinianki :). A Wam :)?
Przedostatnią potrawą była tajska
sałatka z makaronem ryżowym o smaku „z nieba”. Żeby nie było
tak kolorowo, powiemy że przesadziliśmy trochę z chilli, cebulą i
w ogóle ostrością :). Daliśmy radę zjeść zaledwie
odrobinę. Ale był zachowany charakterystyczny smak trawy cytrynowej
i galangal.
I na koniec! Nasz upragniony massaman!
Cudowne połączenie pasty curry, mleczka kokosowego, cukru
palmowego, sosów, do tego kurczak i prażone orzeszki ziemne!
Wspaniały złoty kolor, zapach wszystkich przypraw no i ten smak!
Dość gęsty i ciężki, słodko – pikantny, po prostu cudowny!
Pisanie o smaku to jak tańczenie o architekturze, więc wierzcie nam
na słowo, że jednym słowem był boski!
Cała nasza grupa była chyba
podobnego zdania, bo wszyscy jedliśmy w absolutnej ciszy, a na
twarzach uczestników kursy można było zobaczyć błogi
uśmiech :)
A teraz czas na obowiązkowe zdjęcia.
Myśleliśmy, że zrobimy ich setki, ale tempo kursu i przede
wszystkim smażenia w wokach było zabójcze :)!
Drogie rodziny, przyjaciele i znajomi!
Już możecie szukać moździerzy, woków, wszelkich przypraw i
składników na massaman, ponieważ z pewnością zrobimy je
dla Was po powrocie. Miłego oglądania zdjęć i do następnego
razu!
Nasza wspaniała grupa:
polskim odpowiednikiem na "liscie kaffir lime" to po prostu "liscie limonki kaffir" :)
OdpowiedzUsuń