Ponieważ nad ranem ostro padało,
znając tutejsze realia postanowiliśmy trochę dłużej pospać.
Niestety nam się to nie udało, ponieważ z objęć Morfeusza wyrwał
nas telefon z tzw. „emergency call”. Zaspani, półprzytomni
zdołaliśmy naszą łamaną angielszczyzną zapytać, co się stało.
W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko jedno zdanie: „There is a
monkey”... „Monkey”?! Po chwili byliśmy w lecznicy, gdzie w
małej klatce leżało jeszcze mniejsze małpiątko obejmujące
pluszowego Kubusia Puchatka :). Powodem przyjścia było osłabienie
trwające od kilku dni. Oczywiście to nasz pierwszy małpi pacjent w
życiu! Naszą obawą nie było „co podać, ale „jak”. Mały
Makak cały drżał ze strachu przed całą sytuacją, nowym miejscem
i z pewnością przed nami. Poza tym miał tak „ludzkie”
zachowania, że naprawdę było nam żal dać jakikolwiek bolesny
zastrzyk. By go uspokoić, postanowiliśmy przemawiać do niego, jak
do ludzkiego dziecka. Po krótkich namowach, obowiązkowej
sesji głaskania dał się nam nawet wziąć na ręce. A największym
zdziwieniem było, gdy chcąc mu podać leki do ust, delikatnie się
skradaliśmy, mały za to chwycił strzykawkę i „wytrąbił”
zawartość „jak stary”! Miejmy nadzieję, że już czuje się
lepiej! Choć, nie ukrywamy, chętnie byśmy jeszcze raz zobaczyli
nasze małe makakiątko :).
Zobaczcie kilka zdjęć z tej krótkiej
i sympatycznej, porannej wizyty.
W tym tygodniu mieliśmy także nietypowego pacjenta, a właściwie nietypowy zabieg. Trafił do nas kot najprawdopodobniej po walce z innym kotem. Miał parszywie uszkodzona gałkę oczną. Od razu widać było, że wdała się infekcja, a narząd utracił swoją funkcję. Decyzja była jedna – trzeba usunąć oko. Po przygotowaniu pacjenta, dr. Tey oraz my w roli asystentów zabraliśmy się do zabiegu ektyrpacji gałki ocznej, czyli całkowitego jej usunięcia. Całość poszła dość szybko i bez komplikacji – w końcu co to dla tak zgranej i doświadczonej ekipy :). A my mieliśmy szansę zobaczyć „jak to się robi w Tajlandii”. Było to tym bardziej ciekawe, że w Polsce niewiele razy mieliśmy szansę uczestniczyć w takiej operacji. Tu natomiast było to coś innego na tle olbrzymiej ilości zabiegów kastracji i sterylizacji.
Kolejny kot z tego tygodnia, to
„efekt” leczenia przez właścicieli na własną rękę.
Spotkaliśmy się z takimi pacjentami już nie raz w Polsce.
Właścicielka postanowiła podać swojemu pupilowi Paracetamol.
Jakie były skutki? Na szczęście niezbyt poważne, ponieważ kot
mógł pomysł swojej pani przypłacić życiem! Skończyło
się tylko na olbrzymiej opuchliźnie, którą możecie
zobaczyć na zdjęciach (zdjęcie zrobione w kilka godzin po
rozpoczęciu przez nas leczenia, więc opuchlizna zdążyła trochę
zelżeć).
Dlatego pamiętajcie, że zawsze
lepiej poświęcić chwilę czasu i pieniędzy na wizytę u
weterynarza niż podejmować się leczenia samemu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz