Rajskie plaze
Sihanoukville niestety pozegnaly nas deszczem. Wyjechalismy kolo 7.00, a
poniewaz juz od 5.00 bylismy na nogach postanowilismy poswiecic droge
na odespanie nocy. Tak tez zrobilismy! Po paru godzinach mielismy postoj
w Phnom Penh (nie ma niestety innej drogi). Wyskoczylismy na znany nam
Central Market i ruszylismy w dalsza droge. Oczywiscie obok usiedli...
Polacy (ile mozna?!). Czas jak zwykle umilaly nam kambodzanskie
teledyski z karaoke, kabarety i stare filmy z Jetem Li oraz Jackie
Chanem z potwornym kambodzanskim dubbingiem. Kierowcy autobusow chca nas
chyba wykonczyc w tym kraju!
Po drodze zlapala nas burza, ktora nad polami ryzowymi wygladala naprawde swietnie.
Na
miejscu bylismy okolo 20.00. Juz gdy zaczynal hamowac nasz autobus
rozpoczal sie wyscig tuk-tukarzy do naszego transportu. Takiego czegos
jeszcze nie bylo. Musielibyscie zobaczyc te male cialka nieziemsko
szybko przebierajace nozkami, z wyciagnietymi do gory nazwami hoteli.
Swoja droga Kambodza ma kilku niezlych kandydatow do reprezentacji w
biegu na krotkim dystansie ;). Po wyjsciu oczywiscie oblezenie. Ale
spokojnie mamy czas. Fajeczka i sluchamy propozycji. W koncu wybieramy
jednego z nich (super gosc, swietnie mowil po angielsku i byl naszym
przewodnikiem przez kolejny dzien). Za darmo podjechalismy do Royal
Hotelu. Troche nas przerazaly slowa "royal" i "hotel" wystepujace po
sobie. Cena pewnie zabojcza. Okazalo sie, ze za 5 dolarow od glowy mamy
swietny, najlepszy (nie jest to przesada) pokoj do tej pory. Oczywiscie
zeszlismy do 4$. obsluga biegala wokol nas niszac bagaze, donoszac
reczniki i co nie tylko. Masakra! Ale Battambang nie oferuje zbyt wielu
atrakcji po zachodzie skonca. Skonczylo sie wiec na krotkim spacerze i
sredniej kolacji.
Rano po kawie na dachu hotelu i zwiedzeniu lokalnego marketu
czekal juz na nas wczorajszy kierowca tuk-tuka. Mielismy odwiedzic
przejechac sie bambusowym pociagiem. Nie ukrywam, ze bylismy niechetni
do tego, ale cena za calodniowy transport - 4$ od glowy - przekonala
nas. I dobrze, bo tak, jak na zdjeciach wyglada to naprawde slabo, jest
niesamowita frajda. Pociag, a wlasciwie drezyna, ma bambusowa podloge,
rozlozony pled, maly silniczek i szusuje po torach prostych, jak fale na
Baltyku! Dojechalismy do stacji, gdzie od razu oblegly nas dzieciaki i
pokazaly lokalne atrakcje: cegielnie (niskie wejscia - Asia przyplacila
to niezlym guzem) oraz "Rice Factory", gdzie ryz jest obrabiany do
formy, jaka widzimy na talerzu. Bylismy tam pare godzin. I niestety
dostrzeglismy tez biede Kambodzan. Oczywiscie odpowiednio
podziekowalismy dzieciakom za oprowadzanie, opowiadanie i bransoletki,
naszyjniki i pierscionki, ktore robily dla nas z trawy. Swoja droga
szokowalo nas jak dobrze mowia po angielsku kilku-kilkunastoletnie
dzieci! Na koniec trafilismy do przesympatycznych starszych kudzi napic
sie czegos. Widac bylo, ze kazdy dolar, ktorego zaplacilismy jest na
wage zlota. Do tego dostalismy banany, zostalismy powachlowani, bo
przeciez jest goraco, a na odjezdne wreczyli nam cukierki. Niesamowici
ludzie! I to wlasnie w takich miejscach mozna poczuc, ze mieszkancy
Kambodzy sa tak przyjazni, jak sie o nich pisze.
Nastepnie pojechalismy do tzw. Killing Cave. To kolejne miejsce
zwiazane z Czerwonymi Khmerami. Juz sama nazwa powinna wskazywac z czym
zwiazana i do czego sluzyla ta jaskinia. Zycie stracilo tu okolo 10000
ludzi. Choc znajaz zycie bylo to znacznie wiecej. Nasz kierowca
opowiadal nam historie, ktore na zawsze pozostana w naszej pamieci. Znow
nie bylismy w stanie wydobyc z siebie ani slowa. Szok.
Niestety nie udalo nam sie trafic do fundacji HALO Trust, ktora
zajmuje sie rozminowywaniem Kambodzy, co moglo byc ciekawym
doswiadczeniem. Totez nasz dzien jesli chodzi o zwiedzanie zakonczyl sie
poznym popoludniem. Wrocilismy do miasta. Po drodze mijalismy
dziesiatki ludzi pozdrawiajacych i machajacych do nas ;). Zjedlismy
szybki obiad w centrum miasta. Powrot do hotelu, prysznic i piwko.
Wieczorem:
Kolacja na dachu Royal Hotelu. Najlepszy Lok Lak w Kambodzy! Choc
miejsce nie wyglada na zdolne do przygotowania czegos tak smacznego!
Szczerze polecamy!
W miedzyczasie na zewnatrz zrobila sie ulewa, ktora przemienila ulice w rzeki. Wieczorny spacer byl niemozliwy...
I tak konczymy nasza przygode z Kambodżą. Battambang byl
ostatnim miejscem, ktore tu odwiedzilismy. Bedziemy tesknic za tymi
niesamowicie serdecznymi ludzmi. Moze mniej za ich tuk-tukarzami
oblegajacymi nas, jak szarancza i telewizyjnymi show ;). Choc kto wie
;)!
Jutro powrot do Tajlandii i Bangkoku oraz rozpoczynamy ostatni tydzien naszego pobytu w Azji!
Podsumowanie też będzie? Co teraz robicie?
OdpowiedzUsuń