poniedziałek, 18 czerwca 2012

4 Islands Tour


  
 To nasz pierwszy wolny dzień, odkąd tu jesteśmy. Postanowiliśmy więc sprawdzić lokalne atrakcje turystyczne i wybraliśmy się na wycieczkę łodzią dookoła okolicznych wysp.
O 9.00 odebrał nas kierowca, z którym pojechaliśmy do Starego Miasta, gdzie wsiedliśmy na łódź – tzw. Longtail. Mimo że mamy tu „low season”, łódka była pełna ludzi w różnym wieku, z przewagą tych młodszych. Zajęliśmy miejsca na dziobie i ruszyliśmy.
    Po około godzinie dotarliśmy do pierwszej wyspy, czyli Koh Ma. Nasz sternik i przewodnik – Don, rozdał wszystkim maski, fajki, a kto chciał dostał także kapok i płetwy. My oczywiście z kapoków zrezygnowaliśmy :). Aparaty w dłonie i pod wodę! Widoki były niesamowite! Rafa koralowa, małe ławice rybek, które dosłownie się o nas ocierały i mnóstwo, mnóstwo innych podwodnych stworzeń. Nawet nie wiedzieliśmy, kiedy minął czas wyznaczony na snorkeling. Trzeba było wsiąść na longtaila i płynąć ku kolejnej wyspie.

  Płynąc na Koh Mook mijaliśmy fantastyczne mniejsze wysepki o pionowych skałach – już wiemy, dlaczego Tajlandia jest Mekką wszystkich wspinaczy. Po zacumowaniu znów wskoczyliśmy do wody, tym razem jednak już nie nurkowaliśmy. Don pokazał nam malutkie wejście w skale, którego normalnie byśmy nie zauważyli. Prowadziło ono do Emerald Cave, ukrytej wewnątrz Koh Mook. Pomimo tego, że lubimy sporty wodne i nie boimy się wody, po raz pierwszy poczuliśmy tu respekt dla oceanu. Prąd był dość silny, więc nawet mocne wiosłowanie nogami niewiele dawało. 
  Wpłynęliśmy w głąb skalnego korytarza. Zapanowały egipskie ciemności. Musieliśmy się chwycić całą wycieczką za ręce i dać ponieść prądowi. Już po kilkudziesięciu metrach zobaczyliśmy w oddali światło. Płynąc w jego kierunku zobaczyliśmy coś niesamowitego: wewnątrz wyspy była ukryta mała plaża. Biały piasek, krystalicznie czysta woda, palmy, liany, a dookoła skały sięgające kilkudziesięciu metrów! W przeszłości z Emerald Cave korzystali piraci do ukrycia się oraz swoich skarbów zrabowanych na morzu. Rozłożyliśmy się na plaży i z otwartymi ustami podziwialiśmy widoki. Ale po kilkudziesięciu minutach nasz przewodnik kazał nam się zbierać. Znów pokonywanie wodnego korytarza. W tę stronę chyba szło nam gorzej... A może po prostu ciągnęło nas z powrotem na tę cudowną plażę... :).
Kolejna przeprawa łodzią, tym razem na Koh Chuak. I kolejne nurkowanie. Tym razem, to co zobaczyliśmy pod wodą przerosło nasze oczekiwania – czysta woda (jak się później dowiedzieliśmy miała 31 stopni Celsjusza), mnóstwo ryb, rybek i rybeczek, dużo większa rafa koralowa niż na Koh Ma, jeżowce, meduzy i wszystko, co można zobaczyć w filmach Jacques'a Custeau :). Nie mogliśmy się napatrzeć na te cuda pod nami. Zeszło nam tu kilkadziesiąt dobrych minut, a każde wynurzenie nad powierzchnię wody było stratą czasu. Zbliżała się już jednak 14.00 i czas było ruszyć na ostatnią wyspę.

    Koh Ngai to niesamowicie piękna wyspa o wspaniałej długiej plaży. To tu poczuliśmy się, jak na planie „Błękitnej Laguny”. Co więcej, w tej filmowej scenerii było na tylko jakieś 15 osób! Do tego obiad na plaży! Kurczak curry z ryżem i trawą cytrynową, świeży ananas. Czego można chcieć więcej? Z pewnością nie wyjeżdżać stąd! Ale niestety po 1,5 godziny plażowania, spacerowania i zwykłego błogiego lenistwa, musieliśmy się zbierać na Lantę. W drodze powrotnej mijaliśmy olbrzymie meduzy – dzięki Bogu nie spotkaliśmy takich podczas nurkowania. Poczuliśmy też, że jesteśmy trochę spaleni słońcem – mimo filtra 50tki!
Po godzinie 16.00 byliśmy znów w Starym Mieście. Wsiedliśmy na pakę pick-upa i wróciliśmy do naszego domku. Oczywiście wszystkim naszym znajomym przekazaliśmy, że jest to obowiązkowy punkt pobytu na Lancie!
A poniżej kilka zdjęć z tego dnia.
I już na koniec: patrząc na zdjęcia, zapamiętajcie jedną, bardzo ważną rzecz: nigdy, ale to przenigdy nie wybierajcie się do Tajlandii w porze deszczowej! Ponad 35-37 stopni Celsjusza, woda niewiele mniej, widoki – każdy widzi. Po prostu coś okropnego! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz