poniedziałek, 25 czerwca 2012

Co nowego w klinice ?


   W tym tygodniu do lecznicy przyszedł do nas pewien Australijczyk, komunikując, że na pobliskiej plaży jest pies z paskudną raną nogi. Oczywiście zapakowaliśmy się do Jego pick-up'a i pojechaliśmy sprawdzić, jak wygląda sprawa. Na miejscu okazało się, że jest to nasz „znajomy” z zeszłego tygodnia – labrador potraktowany nożem przez muzułmanina. Rzeczywiście, rana nie wyglądało najlepiej – pies wyrwał sobie sporo szwów. Problemem okazało się także jego złapanie, ponieważ Bobby (bo tak miał na imię), był bardzo agresywny. Nie dziwiło nas to – rana musiała być naprawdę bolesna. Na szczęście pomogła nam tajska para z sąsiedztwa. Za pomocą noszy w postaci starego leżaka przetransportowaliśmy psiaka do samochodu i do lecznicy. Już z zeszłego tygodnia pamiętaliśmy, że standardowa dawka znieczulenie, to dla Bobby'ego za mało. Mieliśmy rację. W końcu udało nam się go położyć. Odświeżanie rany, usuwanie martwych tkanek i szycie, które było naprawdę wymagające – skóra, jak u niedźwiedzia, do tego igły pozostawiały wiele do życzenia. Po dobrej godzinie, rana była już zamknięta, a my byliśmy szczęśliwi, że wygląda tak dobrze. Co więcej polegaliśmy tylko na sobie, ponieważ jak wiecie w weekendy jesteśmy tu bez doktora Tey'a. Bobowi życzymy szybkiego powrotu do zdrowia i mamy nadzieje spotkać go jeszcze kiedyś, ale w innych – nie szpitalnych – okolicznościach.

   Niedziela rano. Na dworze dopiero wstaje słońce. Dzwoni telefon. Zaspani podnosimy słuchawkę. To wolontariusze z lecznicy. Zrozumieliśmy tylko „cat is bleeding”. Po chwili jesteśmy w centrum. Okazało się, że pacjentami są jednodniowe kociaki. Dziewczyny nie umiały nam dokładnie wyjaśnić, co jest z nimi nie tak. Przyglądamy się... hmmm... Coś dziwnego... Ale, ale... przyglądamy się jeszcze raz. Próbujemy podnieść jednego z kociaków. Sprawia mu to ból, poza tym nie można wyciągnąć żadnego spośród czterech pozostałych. Okazało się, że kociaki nadal miały pępowiny, połączone ze sobą. Teraz jesteśmy w domu! Zakładamy kilka klem i tniemy, wyswobadzając kolejne kociaki. Niestety jeden z nich okazał się martwy – pępowina owinęła się dookoła jego szyi, dusząc go... Na szczęście pozostałe są w naprawdę dobrej kondycji. Koty są niestety bez matki, a muszą coś zjeść. Dzwonimy, dzwonimy i nic. Po któreś z prób, w końcu odbiera. Mówimy, że już dobrze, ale kotki muszą coś zjeść. W odpowiedzi słyszymy, że w takim razie odbiorą je... w poniedziałek... Na szczęście po długich wyjaśnieniach udało nam się wytłumaczyć, że sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Po kilkunastu minutach byli w LAW'ie z szczęśliwą kocią mamą, a jej małe w końcu mogły się posilić.
    Widzicie więc, jakie jest tu podejście wielu osób do swoich zwierzaków. Mamy tu cały przekrój – od muzułmanów, którzy trują psy, podrzucając trutki na szczury, przez Tajów, którzy na szczęście są bardziej świadomi obowiązku regularnych wizyt u weterynarza (choć nadal zostawia to wiele do życzenia), do osób, które naprawdę oddają całe swoje serce, by pomóc psu, kotu, każdemu zwierzakowi, który jest w potrzebie. Oby tych ostatnich było tu jak najwięcej!

1 komentarz:

  1. Ajć, wielkie gratulacje dla Was za tę cierpliwość do właścicieli zwierząt i ogólnie ludzi!
    Ja bym chyba wysiadła psychicznie po paru takich, albo ich życie skończyłoby się ciut prędzej niż było w planach pani Przeznaczenia ;-)

    OdpowiedzUsuń