poniedziałek, 18 czerwca 2012

Jaskinia Mai Kaeo i wodospad


Nadszedł weekend. A weekend, wiadomo jak to weekend :). Pracy mniej, więc trzeba coś pozwiedzać. Zasiedliśmy na nasz przecudnej urody skuter i ruszyliśmy bez planu przed siebie. Po drodze przypomnieliśmy sobie, że jadąc ostatnio do Parku Narodowego widzieliśmy drogowskazy do jaskini. Do tego słyszeliśmy o niej od kilku wolontariuszu. No więc mamy już cel naszej podróży!
Trochę pobłądziliśmy, ale w końcu znaleźliśmy drogę prowadzącą do jaskini Mai Kaeo. Niepozorna dróżka, nic nie wskazywało, by miała tu być jakakolwiek jaskinia... Ale zobaczyliśmy parking, więc stanęliśmy. W oddali zauważyliśmy siedzącą pod niepozornym daszkiem kobietę. Dobrze trafiliśmy! Trochę nie byliśmy przekonani, czy skorzystać z tej atrakcji – 300bahtów, a do tego jakiś niemrawy przewodnik, który właśnie wstał po drzemce z hamaka... Ok! Małe targowanie i jednak idziemy.
Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że musimy iść około 30 minut przez las, między plantacjami kauczuku (których na Lancie jest mnóstwo!), by dojść do jaskini. Po 10 minutach byliśmy zlani potem! Wilgotność w tutejszych lasach jest zatrważająca. Ale dzielnie szliśmy dalej. W końcu po obiecanym czasie zatrzymaliśmy się przy malutkim otworze w skałach. Dostaliśmy do ręki czołówki i weszliśmy w ciemności Mai Kaeo. Już od wejścia poczuliśmy się niepewnie, gdy zobaczyliśmy prowadzącą stromo w dół prowizoryczną, bambusową drabinkę. Na domiar złego, co kilkanaście metrów były rozstawione takie same drabinki! Ale nie było najgorzej. Jaskinia okazała się nie taka znowu mała, jak z początku się wydawało. Rozciągały się tam naprawdę spore korytarze i bardzo wysokie sklepienia. Do tego zwisające co chwila stalaktyty, małe oczka wodne. Naprawdę było co zwiedzać, a do tego nietrudno było się tam zgubić, nie wspominając o skręceniu, czy złamaniu nogi na gliniastym podłożu (zapomniałem nadmienić, że nasz przewodnik szedł przez całą trasę w samych spodniach dresowych i klapkach a'la Kubota ;) )! Jaskinia może nie była zbyt trudna do pokonania, ale zrobiła na nas piorunujące wrażenie! Już rozumiemy skąd ta miłość do podziemi u grotołazów! W nas chyba też została ona troszkę zaszczepiona ;). Pod koniec wędrówki przez Mai Kaeo zostaliśmy zaskoczeni – ostatni odcinek drogi był dość wymagający – wąski korytarz, przez który trzeba było się przeczołgać. Nie było mowy o plecaku na plecach. Co więcej, gdy szorowaliśmy brzuchami po ziemi, nad naszymi głowami przypatrywały nam się pająki wielkości ludzkiej ręki oraz nietoperze rodem z groty Batmana ;)! Na szczęście nie mamy arachnofobii ;). Jeszcze tylko powrotna droga do skutera, tym razem dużo łagodniejsza. I tak zakończyło się nasze „grotołażenie” po jaskini Mai Kaeo, które w sumie zawdzięczamy przypadkowi... ;)







     Niedziela! A więc dajemy zwierzakom niezbędne tabletki, zastrzyki, zmieniamy opatrunki, uzupełniamy papiery i ruszamy w teren zwiedzać!
Wybór padł na wodospad! Po dość długiej podróży dotarliśmy na miejsce. Dzięki Bogu (i porze deszczowej) nie musieliśmy płacić za wstęp i przewodnika. Oczywiście nie mogliśmy znaleźć właściwej drogi. W końcu się udało i dziarsko szliśmy wąskimi i stromymi ścieżkami przez dżunglę. Niestety właśnie sobie uzmysłowiliśmy, że mamy na nogach... japonki :/. Ale nie poddajemy się, idziemy dalej! Jak się okazało później wcale nie było to takie głupie, bo musieliśmy przeprawić się spory kawałek drogi przez potok. Po 45 minutach marszu przez las w końcu dotarliśmy do kilkumetrowego wodospadu. Ucieszyliśmy się, jak dzieci, ponieważ znów byliśmy zlani potem i dość mocno zmęczeni od wędrówki przez wilgotną dżunglę. Obowiązkowe zdjęcia, brodzenie w jeziorku i pod spadającą wodą. Chwila orzeźwienia, odpoczynku i... musimy wracać, by dać naszym podopiecznym przypisane na popołudnie leki :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz