Obudził nas dziś deszcz za oknem.
Padało prawie całą noc. Po przyjściu do LAW'u okazało się, że
woda zalała izolatkę i nie można się do niej, ani do
mieszkających tam zwierząt dostać. Wody było po kolana! Dzięki
Bogu nawet w Tajlandii można dostać kalosze, w które
wcześniej zaopatrzył się dr. Tey. Poranek był raczej nudny. Lecz,
gdy wróciliśmy z przerwy obiadowej, zobaczyliśmy, że poziom
wody drastycznie się podniósł. Musieliśmy ewakuować
kociaki z izolatki i za pomocą młota zrobić odpływ w murze. Dr.
Tey zrobił sobie nawet łódkę z miski i wiosło ze szczotki!
Trzeba było też posprzątać po naszej powodzi, a tu lało i lało!
Z Happy Cat House „wyprowadzili” się wszyscy lokatorzy i nie
mogli sobie znaleźć miejsca. Roboty było co nie miara! Musieliśmy
improwizować i zbudować nową izolatkę w środku LAW'u. Po długim
przenoszeniu klatek i wszelakich sprzętów mogliśmy w końcu
opuścić posterunek.
Ale nie przeszliśmy nawet kilku
metrów w stronę domu, gdy zauważyliśmy w przydrożnych
chaszczach kilka malutkich kociaków zostawionych bez opieki.
Nie było w pobliżu ich matki. Później dowiedzieliśmy się,
że okoliczni mieszkańcy, często podrzucają w nocy kociaki, by
pracownicy LAW'u się nimi zaopiekowali – te musiały zwiać przed
naszym przyjściem do pracy.
Złapaliśmy maluchy, choć nie poddały
się bez walki i syków. Niestety podczas tej akcji
zauważyliśmy, że jeden z nich ma niedowład tylnej części ciała.
Najprawdopodobniej był to efekt „spotkania” z psem, skutkujący
złamaniem kręgosłupa. Decyzja była tylko jedna – eutanazja :(.
W Tajlandii kocia grypa jest bardzo
poważną i łatwo przenoszącą się chorobą. Choruje na nią
praktycznie co drugi kot. Z obawy przed zarażeniem się tą chorobą
pozostałych zwierząt w Lanta Animal Welfare, taki sam los miał
spotkać pozostałą czwórkę kociaków. Na szczęście
dr. Tey zadecydował, że są one na tyle silne, że powinny sobie
poradzić ze zwalczeniem tej choroby. Zostały odrobaczone i
odpchlone, a za tydzień dostaną swoją pierwszą szczepionkę.
Musimy je też wykastrować i wysterylizować. Ale do tego czasu
jeszcze trochę... Póki co są pod naszą opieką i bardzo się
cieszymy, że mamy w końcu swoich wychowanków „od A do Z”
:).
Po pracy postanowiliśmy pozwiedzać
okolicę w stronę centrum. W końcu od wczoraj mamy skuter! Jego
wypożyczenie wyniosło nas 2000 bahtów, czyli jakieś 200zł.
Na miesiąc. Na dwie osoby :). Ruszyliśmy więc zobaczyć skutki
dzisiejszej ulewy. Część głównej drogi była nieźle
zalana i nawet wielkie pick-up'y powoli i z respektem toczyły się
przez sięgającą podłogi wodę.
Wstąpiliśmy też na plażę, by
zobaczyć, jak teraz wygląda. Jeszcze parę godzin temu właściwie
jej nie było, a woda sięgała do pobliskich barów i
bungalowów. Teraz było dużo lepiej, ale morze wyrzuciło na
brzeg mnóstwo śmieci: szczoteczek do zębów, japonek
oraz olbrzymie ilości koralowców.
Dalej pojechaliśmy, by zatankować
nasz wehikuł :). Są tu obecne trzy rodzaje paliwa: 95, 91 (które
dziwnym trafem jest droższe) oraz Diesel. Za litr zapłaciliśmy
niecałe 40 bahtów, czyli niecałe 4zł (tak, tak – w Polsce
podobno jest już 5,99 ;) ). Tak więc z pełnym bakiem za 130 bahtów
wróciliśmy, by w końcu zobaczyć, jak wygląda Time for
Lime, czyli restauracja założycielki i głównego sponsora
LAW'u – Junie Kovacs. Zrobiło na nas duże wrażenie – dużo tu
sympatycznych bungalowów, oczywiście między nimi klatki z
psiakami do adopcji i kilka tuzinów kotów :).
Widzieliśmy też ich szkołę gotowania, gdzie za jakiś czas
będziemy się uczyć pichcić tajskie jedzenie (bez obaw –
przywieziemy Wam przepisy :) ).
Jest tu też duża i piękna plaża
Klong Nin. Z pewnością jeszcze nie raz tu wrócimy!
Zaczynało się ściemniać, więc
zawróciliśmy do naszego domu, by móc streścić Wam
nasz dzień :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń