czwartek, 7 czerwca 2012

Mała powódź na wyspie !


   Obudził nas dziś deszcz za oknem. Padało prawie całą noc. Po przyjściu do LAW'u okazało się, że woda zalała izolatkę i nie można się do niej, ani do mieszkających tam zwierząt dostać. Wody było po kolana! Dzięki Bogu nawet w Tajlandii można dostać kalosze, w które wcześniej zaopatrzył się dr. Tey. Poranek był raczej nudny. Lecz, gdy wróciliśmy z przerwy obiadowej, zobaczyliśmy, że poziom wody drastycznie się podniósł. Musieliśmy ewakuować kociaki z izolatki i za pomocą młota zrobić odpływ w murze. Dr. Tey zrobił sobie nawet łódkę z miski i wiosło ze szczotki! Trzeba było też posprzątać po naszej powodzi, a tu lało i lało! Z Happy Cat House „wyprowadzili” się wszyscy lokatorzy i nie mogli sobie znaleźć miejsca. Roboty było co nie miara! Musieliśmy improwizować i zbudować nową izolatkę w środku LAW'u. Po długim przenoszeniu klatek i wszelakich sprzętów mogliśmy w końcu opuścić posterunek.
    
Ale nie przeszliśmy nawet kilku metrów w stronę domu, gdy zauważyliśmy w przydrożnych chaszczach kilka malutkich kociaków zostawionych bez opieki. Nie było w pobliżu ich matki. Później dowiedzieliśmy się, że okoliczni mieszkańcy, często podrzucają w nocy kociaki, by pracownicy LAW'u się nimi zaopiekowali – te musiały zwiać przed naszym przyjściem do pracy.
Złapaliśmy maluchy, choć nie poddały się bez walki i syków. Niestety podczas tej akcji zauważyliśmy, że jeden z nich ma niedowład tylnej części ciała. Najprawdopodobniej był to efekt „spotkania” z psem, skutkujący złamaniem kręgosłupa. Decyzja była tylko jedna – eutanazja :(.
    
W Tajlandii kocia grypa jest bardzo poważną i łatwo przenoszącą się chorobą. Choruje na nią praktycznie co drugi kot. Z obawy przed zarażeniem się tą chorobą pozostałych zwierząt w Lanta Animal Welfare, taki sam los miał spotkać pozostałą czwórkę kociaków. Na szczęście dr. Tey zadecydował, że są one na tyle silne, że powinny sobie poradzić ze zwalczeniem tej choroby. Zostały odrobaczone i odpchlone, a za tydzień dostaną swoją pierwszą szczepionkę. Musimy je też wykastrować i wysterylizować. Ale do tego czasu jeszcze trochę... Póki co są pod naszą opieką i bardzo się cieszymy, że mamy w końcu swoich wychowanków „od A do Z” :).

    Po pracy postanowiliśmy pozwiedzać okolicę w stronę centrum. W końcu od wczoraj mamy skuter! Jego wypożyczenie wyniosło nas 2000 bahtów, czyli jakieś 200zł. Na miesiąc. Na dwie osoby :). Ruszyliśmy więc zobaczyć skutki dzisiejszej ulewy. Część głównej drogi była nieźle zalana i nawet wielkie pick-up'y powoli i z respektem toczyły się przez sięgającą podłogi wodę.
    Wstąpiliśmy też na plażę, by zobaczyć, jak teraz wygląda. Jeszcze parę godzin temu właściwie jej nie było, a woda sięgała do pobliskich barów i bungalowów. Teraz było dużo lepiej, ale morze wyrzuciło na brzeg mnóstwo śmieci: szczoteczek do zębów, japonek oraz olbrzymie ilości koralowców.
Dalej pojechaliśmy, by zatankować nasz wehikuł :). Są tu obecne trzy rodzaje paliwa: 95, 91 (które dziwnym trafem jest droższe) oraz Diesel. Za litr zapłaciliśmy niecałe 40 bahtów, czyli niecałe 4zł (tak, tak – w Polsce podobno jest już 5,99 ;) ). Tak więc z pełnym bakiem za 130 bahtów wróciliśmy, by w końcu zobaczyć, jak wygląda Time for Lime, czyli restauracja założycielki i głównego sponsora LAW'u – Junie Kovacs. Zrobiło na nas duże wrażenie – dużo tu sympatycznych bungalowów, oczywiście między nimi klatki z psiakami do adopcji i kilka tuzinów kotów :). Widzieliśmy też ich szkołę gotowania, gdzie za jakiś czas będziemy się uczyć pichcić tajskie jedzenie (bez obaw – przywieziemy Wam przepisy :) ).
Jest tu też duża i piękna plaża Klong Nin. Z pewnością jeszcze nie raz tu wrócimy!

    Zaczynało się ściemniać, więc zawróciliśmy do naszego domu, by móc streścić Wam nasz dzień :)

1 komentarz: